Jednę tylko szczególną okoliczność wymienić nam potrzeba, gdyż się do Fleminga odnosi.
Siedzieli u stołu, gdy się mowa wszczęła o Dreznie i pobycie w nim Dziubińskiego, który rozpowiadać lubił, jak polityczną korespondencyą prowadził z feldmarszałkiem i jakie go awantury w stolicy saskiéj spotykały.
— Była, mości dobrodzieju — rzekł — chwila, że mnie ten równie wielki statysta, jak niegodziwy machiawelczyk, przewrotnemi sofizmatami zupełnie obałamucił. Zawierzyłem mu, przystałem na jego wiarę, przyznaję się do tego — mea culpa! Oczy mi się otworzyły późniéj dopiéro, i spadły łuski z nich, za co Panu Bogu mojemu dziękuję, iż zawczasu, nim złe skutki, jakie ztąd wyniknąć mogły, nastąpiło.
Co Fleming zamierzał, jakie na nas spiski knował, w jakowe sidła chciał uplątać, wiécie wszyscy. Bóg w łasce Swéj nie dopuścił, obronił i tarczą był téj rzeczypospolitéj, która matkę Jego królową swą uznaje. Powiécie: umarł Fleming, bezkarnie, spokojnie, a choć zbrodnie knował, co nas krwi tyle i łez kosztowały, uszło mu to i wyszedł ze świata cały... Tak-li?
Obejrzał się podkomorzy.
— Otóż chyba nie wiécie tego — dodał — jaka go kara spotkała.
Milczeli wszyscy, a Gintowt Dziubiński, widząc że to co miał opowiedziéć nikomu nie było znaném, przybrał minę uroczystą.
— Patiens, quia aeternus. Bóg czekał na upamiętanie się grzésznika, który spiskował do końca przeciwko swobodom naszym, czekał — a gdy się miłosierdzie wyczerpało, okazał na nim straszny pomsty Swéj przykład.
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/192
Ta strona została skorygowana.