Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/24

Ta strona została skorygowana.

Podkomorzy chrząknął; zwrócono nań oczy.
— Za pozwoleniem — rzekł — co się tyczy Fleminga, choć mnie pan Przebendowski nauczył, co o nim trzymać, distinguo. Kiedy mnie Sieniawski, Pociej, Szaniawski, Gałecki, Lubomirscy zdradzają, co z téj ziemi wyrośli, co z niéj żyli, co dziećmi jéj są, nie przebaczam, choćby na gałąź. Co innego z owym Flemingiem: obcy człek interesa pana swego per fas et per nefas sprawuje, za skórę nam zaléwa, aleć to nieprzyjaciel i kwita. Przed tym respekt miéć można, jako przed statystą.
Wszczęło się tedy w téj materyi rozgadywanie wielkie, odgróżki na magnatów straszne, czego pan Serwacy milczący słuchał z satysfakcyą, choć często go kolnęło co w bok, bo i tu na fałszywych nutach nie zbywało.
Ten i ów, co na przekupstwo panów narzekał, w rozmowie się sam zdradzał, że się dał siwą kobyłką, albo pasikiem skaptować i taki był, jak i oni.
Hałasy się poczynały znowu. Niektórzy bronili kondemnowanych i wyjątki z nich czynili. Ten dla Sapiehy, protektora swojego, egzempcyą chciał czynić, inny Ogińskiego uniewinniał. Niektórzy zapalczywi, co żadnych stosunków nie mieli, potępiali ryczałtem.
Parę razy zerwała się szlachta do kłótni, głosy podniosła krzykliwe; rwali się do rękojeści, plując w dłonie, ale do niczego nie przyszło. Rozchodzili się cali, pięściami sobie tylko i palcami nagroziwszy, a zapijając rychło na zgodę.
Tymczasem, gdy się to tu dzieje, ilekroć drzwi się naprzeciwko otworzą, słychać jak basetla burczy, dudka piszczy i cymbały pobrzękują, a młodzież podłogę wybija obcasami.