co dopiéro w późniejszych latach widziéć się dało, z twarzą pomarszczoną, ze staroświecka ubrana, wielce uprzejma, śmiejąca się, wesoła.
Zobaczywszy pana Pawła zbliżającego się z Serwacym, który, choć z wielkiego świata przybywał, wcale niepocześnie wyglądał ze swą długą figurą, podkomorzyna poczęła ku sobie nawoływać Połubińskiego, znaki mu dając.
— Jak się asindziéj masz? — odezwała się wesoło. — Dobrze to żeś dziś na mięsopust nie omieszkał, a i tancerza nam choć jednego przywiózł, bo na nich dziéwczętom zbywa. Bóg zapłać!
Posłyszawszy potém nazwisko Przebendowskiego, podkomorzyna zaraz cóś poczęła o familii i miała wpaść na regestr babek i prababek, skoligaconych z powinowatymi różnych Przebendowskich, ale jéj wywodu dokończyć nie dano. Nadbiegła zdyszana jedna z córek, panna jak łania, zarumieniona nie już jak róża, ale jak piwonia; nadszedł za nią młodzieniec; w tańcu cóś wykrzykiwać zaczęto i śmiać się.
Serwacy, rad że dywersyą uczyniono, korzystając z niéj, wysunął się i cofnął ku ścianie. Aliści zaledwie się tu zrejterował, na miejsce, jak mu się zdawało, bezpieczne, gdy panna jakaś dorodna, śmiała, całkiem mu nieznajoma, z pośpiechem, gwałtownie go za rękę pochwyciła i do mienianego pociągnęła. Nim Serwacy miał czas usta otworzyć, opatrzyć się co się z nim działo, stał już w kole, nie wiedząc co poczynać. Popychano go zewsząd.
Wtém go mężczyźni i panny to z téj to z drugiéj strony jęli brać, chwytać, rzucać, ciągnąć; znalazł się na drugim końcu izby, nie wiedząc jak i dlaczego. Tu dopiéro porzucono go — odetchnął.
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/26
Ta strona została skorygowana.