im skrzydeł tylko brak, a w powietrzeby uniosły.
— Na Boga, człecze! — krzyknął Serwacy — jam się już i tak opóźnił, a jutro, choćby przyszło pieszo, muszę w dalszą drogę.
— No, na piechotę poszedłszy, nie wiele zyszczesz — zaśmiał się Derengowski. — Spuść się lepiéj na mnie, ja nie zawiodę. Inaczéj nie może być.
Obawiając się, aby go znowu która z panien nie pochwyciła do tańca, Serwuś po rozmowie, pod ścianami się przesuwając, dopadł jakoś szczęśliwie do drzwi i na przeciwek powrócił. Tu dopiéro odetchnął.
Zastał rzeczy w tym stanie, w jakim je był porzucił, z małemi waryantami. Ci co wprzód spali, obudziwszy się, poczęli pić, bo im w gardłach pozasychało; drudzy, co się już dobrze napili, pousypiali. Podkomorzy Dziubiński jeden wytrwale dotrzymywał wszystkim kielichem i fakundą. A był właśnie w trakcie opowiadania o nagniotku królewskim, na który nastąpił, o tańcu niedoszłym z panem Flemingiem i o noclegu na bryce w Morycburgu. Przed chwilą dokończono zaledwie rozprawy o hetmanach, o przekupionych przez Sasów senatorach i o niebezpieczeństwach, na jakie złota wolność rzeczypospolitéj była narażoną, a wnet po opowiadaniu podkomorzego, rozpoczęto interum interumque toż samo nanowo.
Serwacy doznawał dziwnego wrażenia wśród téj szlachty, ku któréj mu się serce rwało, jako do obrońców i stróżów, stojących na czatach praw dawnych rzeczypospolitéj. Wrzawliwe te jednak odgróżki, łajania, narzekania, wydawały mu się czczą i mętną gadaniną. Nie było w tém ładu
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/28
Ta strona została skorygowana.