czypospolitéj zagarną i dziedziczne z nich sobie państwo uczynią. Nie jest-to żadną tajemnicą, że tego chcą, do tego dążą i zdawna nad tém pracują.
— Ale zjedzą diabła, niżeli tego dokażą — odezwał się podkomorzy, pięścią w stół uderzając. — Oczy się nam coraz bardziéj otwiérają, choć innych, tak jak i mnie w Dreznie, usiłują obałamucić, że ten i ów naszéj wolności chce bronić! Tarnogrodzka konfederacya nauczyła nas, że siłę mamy, a gdyby nas nie sprzedali magnaci przy pacyfikacyi, koniecby już był konszachtom.
— Koniec końcem pacyfikacya — dodał Serwacy — doprowadziła do tego tylko, czego oni chcieli i co im, nie nam służy: do oddania komendy nad cudzoziemskim autoramentem Flemingowi. Teraz on nas ma w garści.
Huknęła szlachta ze wszystkich kątów:
— Zwiążemy się, nastaniemy, hetmanów zmusiémy, żeby dany skrypt odebrali. Inaczéj nie będzie. Odebrać! odebrać!
Serwacy, choć słyszał te odgróżki, niedowierzająco się rozśmiał i głową pokiwawszy, wycofał. Jawném dlań było, że to co mu Paweł powiadał o kierownictwie podkomorzego, o robocie szlacheckiéj silnéj i krzepkiéj, z jego własnéj imaginacyi było wzięte. Nie wiedziano co poczynać i każdy szedł samopas, na kogo innego się oglądając. Z tego wszystkiego co się tu odzywało, ścisnąwszy to razem, Serwuś kropli lekarstwa wyciągnąć nie umiał. Gorycz i smutek coraz go mocniéj opanowywały.
Gdy tak bałamucono, choć nikt po późnym obiedzie głodnym nie był, ani się mógł skarżyć na pragnienie, nadeszła chwila wieczerzy, a służba zaczęła sumarycznie czynić przygotowania
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/30
Ta strona została skorygowana.