Z dawnych czasów był mu tu wielce przyjaznym ów jezuicki braciszek, stary ojciec Trzeciak, o którym Bildiukiewcz napomknął. Księdza Trzeciaka zwano ojcem, przez grzeczność dla jego wieku, chociaż święceń nie miał i kapłanem nie był, a w klasztorze pełnił skromne obowiązki szafarza, czyli ekonoma. Dosyć oryginalnym był ten pater Trzeciak; mógł się był łatwo na kapłana wyświęcić i wyższe w zakonie zająć stanowisko, ale nie chciał.
Człowiek był skromności i prostoty wielkiéj, dziwak zresztą. Dowodził że jako ekonom w klasztorze użytecznym być może, a do innych funkcyj pewnieby się nie zdał.
— Ile wydać powideł na nasze zgromadzenie — mawiał — to ja doskonale wiem, ale sumieniami rządzić inna sprawa. Do tego trzeba ludzi, co się na to zrodzili, ja do powideł tylko i do masła.
Ekonomował już tu od niepamiętnych czasów, gdérząc, podżartowując, prowadząc gospodarkę pilną. A niemała to była rzecz zarządzać bodaj ekonomicznemi sprawami takiego zgromadzenia, jakiém było pod owe czasy jezuickie kolegium w Wilnie.
Do ks. Trzeciaka ze wszystkich mu znanych dawniéj tu księży Serwacy miał najwięcéj poufałości i przywiązania. Stary go téż lubił za jego prawdomówność i sumienność, którą Przebendowski od młodości się odznaczał, a z któréj niegdyś go wyśmiéwano, znajdując ją przesadzoną.
Chociaż Bildiukiewicz wspominał o nim, jako o żyjącym, myślał tylko Serwacy, idąc do św. Jana, ażali staruszka żywym zastanie, bo przed laty, gdy z Wilna wyjeżdżał, Trzeciak już był bardzo podeszłego wieku, nogami suwał, wpół był
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/40
Ta strona została skorygowana.