— A tyżeś gdzie Bildiukiewicza widział? — zapytał, biorąc kopertę, ks. Trzeciak.
— W Dreznie, ztamtąd wprost jadę — odparł Serwacy.
— No, to czekajże — wstając z krzesła, odezwał się Trzeciak. — Kto wié jak to są pilne rzeczy. Primo loco, ponieważ cóś słyszałem, że się o listy opóźnione od Bildiukiewicza turbowano, odniosę je rektorowi. A może mu je sam doręczysz? hę?
— A nie. Nie mam potrzeby niepokoić ks. rektora.
— No, to pilnujże mi celi i siedź spokojnie, ja i dwóch pacierzy nie zabawiwszy, powrócę — odezwał się staruszek i suwając nogami, ruszył śpiesznie do drzwi.
Serwacy został sam. Cela ta, cisza klasztorna, sprzęt w niéj dawny, stojący na swém miejscu od lat tylu, przypomniały mu studenckie czasy. Westchnął do nich, jak się do ubiegłéj wzdycha młodości.
Eheu, fugaces labuntur anni. Doniczki z kwiatkami były nawet też same, czas nie sprowadził tu najmniejszéj zmiany, a na świecie?....
Nie mógł jednak długo nad tém rozmyślać i wzdychać, gdyż ks. Trzeciak natychmiast powrócił, od progu wołając:
— Kazał ci ks. rektor oświadczyć centum laudes, żeś się poczciwie sprawił; papiéry były potrzebne. Jeżeli nie masz upatrzonéj gospody, a zechcesz zjeść nasz skromny obiad zakonny, możesz i celę dostać u nas i do stołu siąść, póki sobie czego lepszego nie upatrzysz.
Serwacy podziękował, a starowana, z tą serdecznością, jaką miał dla całéj młodzieży, począł go badać. Więcéj doń zaufania zachował
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/42
Ta strona została skorygowana.