Gdy tak milczeli trochę, a ks. Trzeciak, przypatrując mu się, uśmiéchał dobrotliwie, już chciał wstać i odejść Serwacy, aż staruszek go powstrzymał.
— A czekaj-że! — zawołał. — Mam tu w szafce kieliszek gorzałki, jarzębinówki doskonałéj, i zakąska się znajdzie. Nie puszczę cię, nie poczęstowawszy.
I poszedł z kluczem do szafy w ścianę wmurowanéj, przeróżne specyały zawiérającéj. Z téj dwie czy trzy flaszki zkolei wyjmując przeciw światłu, gdy na jarzębinówkę natrafił, zajął się nakarmieniem gościa. Był i piernik, chléb i masło. Gdy Serwuś pożywał, ks. Trzeciak z przyjemnością się młodemu apetytowi przypatrywał.
— Powiedz-że mi — odezwał się — toś ty na takiego republikanina wyszedł? Hm! Już ci to u ciebie, kochanie moje, pewnie z dobrego źródła płynie, ale rozmyśl się, co poczynasz. Musiałeś się naczytać dużo o starych republikanach, jak to tam ślicznie u nich bywało; rozczytaj-że się téż, co nasza wolność u nas dokazywała za Zygmunta III, Władysława i Jana Kaźmirza, a cośmy przez nią stracili. Wolność szlachecka prawda rosła, ale potęgi i kraju ubywało. Szlachta się rozpasała, panowie téż lepsi nie byli. Królowie prosić, oganiać się, płacić musieli, aby do obrony napędzić, ażeśmy przyszli do tego, co jest. Fleming, choć krzyczysz na niego, wierzaj mi, rozum ma i dobrego chce.
Serwacy głową wstrząsnął.
— Z tego nic nie będzie — rzekł — obroni się szlachta.
— Stanie się, co Bóg postanowi w górze — rzekł ks. Trzeciak. — Ale wiész co będzie, jeśli się szlachta obroni?
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/48
Ta strona została skorygowana.