Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/51

Ta strona została skorygowana.

— Jużci i w niéj można być pożytecznym — rzekł — ale wątpię, aby to dla ciebie był chléb zdrowy.
— I ja tak myślę — potwierdził Serwacy, wzdychając.
Pocałowawszy w rękę księdza, który go jeszcze na obiady w imieniu rektora i swojém zapraszał, wysunął się Przebendowski w dziedzińce, z głową myśli pełną. Stały mu w niéj ognistemi marami słowa Skargi i boleściwa mowa królewska. Rozwidniało się powoli w myślach, chociaż stare a kochane wrażenia wracały uparcie. Nie mając już ochoty nigdzie iść dnia tego, ani się komu nastręczać na oczy, powlókł się na stancyą do woźnego i zamknął w niéj, pod pozorem że spoczynku potrzebuje.
Tu zaledwie godzinę na łóżku, nie śpiąc, przeleżał, w sufit patrząc, gdy hałaśliwie do niego począł się dobijać Derengowski, który z sobą go przywiózł. Córka woźnego, panna Domicella, wpadła, oznajmując o przybyciu jego i że pilno bardzo mówić z panem Serwacym potrzebuje, a tuż za nią wyelegantowany, w czapeczce na bakier, zjawił się dawny towarzysz.
— Szukaliśmy tego licha Minkiewicza — zawołał — aliści go tu mamy. Minkiewicz, wytrzeźwiwszy się, gdy mu powiedziano, żeśmy za nim latali próżno, pogonił aż tu za waszecią i domaga się satysfakcyi za kpa, którego oberwał.
Krew szlachecka zakipiała w panu Serwacym; porwał się na równe nogi, żując gębą straszliwie.
— To ją będzie miał, bo ona mnie jeszcze potrzebniejsza, niż jemu! — krzyknął. — Gdzie i jak chce staję. Proszę was, przyjacielem mi bądźcie do téj sprawy. Umówcie się gdzie i jak — kroku dotrzymam, nie idzie mi tyle o siebie, co o podskar-