— Przeciem ja za chléb sumienia nie przedał — rzekł.
Słowo to, raźnie powiedziane, podobało się. Pociejowa ramionami z podziwu zżymnęła.
— Co mi pani hetmanowa każe zanieść, zaniosę — dodał Przebendowski, z nogi na nogę przechylając się swoim zwyczajem, niezgrabnie, z twarzą jednak coraz jaśniejszą — ale dlatego człowiek ma swoje przekonanie.
Pociejowa bliżéj przystąpiła do niego.
— Nie dziwuję się podskarbinie — poczęła. — Niemka jest, godna siostrzyczka Fleminga. Jéj to przebaczono, że nas chce w niewolę sprzedać Sasom, ale my tego nie ścierpimy. Baba, patrząc na nią, niby trzech zliczyć nie umié, taka słodka, a intrygantka kuta.
Tu Serwuś się znowu poruszyć musiał: dotknięto jego opiekunkę.
— Niech mi pani hetmanowa daruje — odezwał się — ja jak trzymam to trzymam, a na moją dobrodziéjkę złych słów nieradbym słuchał, bo ją weneruję.
Pociejowa znowu się żachnęła.
— Co z wacana za człowiek? Jedną razą się szlachcicem mienisz i radujesz, że się Sasom nie dajemy, a wnet z admiracyą się oświadczasz dla téj Niemkini?
Serwuś skrzywił się szkaradnie i począł bełkotać i żuć, jakby w nim co się gotowało, nie mogąc wybuchnąć.
— Jedno do drugiego nie należy — rzekł wkońcu. — Pani zacna i respektu godna, a że bratem ma pana feldmarszałka i przez jego oczy widzi, co ona temu winna? To trudno.
— Cóż acan? kochasz się w niéj, czy co? — zaśmiała się hetmanowa — przyznaj.
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/60
Ta strona została skorygowana.