Widać że panna Rozalia, obyczajem dworskim, podsłuchiwać musiała podedrzwiami, bo gdy Serwacy wychodził, rzuciła nań wzrokiem szyderskim, pokiwała głową i pogroziła mu grubym palcem na czerwonym nosie.
Miało to znaczyć, że już wiedziała iż była zwiedzioną. Serwuś, skłoniwszy się, odchodził, niepewien drzwi, a wydobywszy się wreszcie na korytarze, począł rozmyślać, czyby nie zajść do Puciaty. Ano sprawa z Minkiewiczem téż pilną bardzo była; musiał pośpieszać do Derengowskiego, aby się z nią ułatwić.
Z pomocą więc kręcącéj się służby trafiwszy na dobrą drogę do ganku głównego, już się mógł wydobyć z pałacu na ulicę, gdy jakby go piorun raził.
Pan podskarbi Przebendowski, który o nim nie powinien był wiedziéć, właśnie do hetmana przyjechał i z dwoma przyjaciołmi kroczył powoli korytarzem, z powagą wielką. Już przed chwilą, nim go Serwuś postrzegł, podskarbi oczy wlepił w niego, wierzyć im nie chcąc.
Serwuś nawet nie domyślał się, że mógł być w Wilnie. Umknąć było niepodobieństwem. Podskarbi stanął, minę zrobił osłupiałą, ręce za pas założył i czekał.
Serwacy poszedłby był nawskróś ziemi, gdyby mógł. Zrobiło mu się zimno, gorąco, mdło; przebiegły po nim dreszcze, potém poty — ogłupiał. Rozpacz go ogarniała.
— Co ty tu robisz?! Wszelki duch Pana Boga chwali! Mówię ci, co ty tu robisz? Co to jest? Zkądeś się wziął?
Nic już uie mając do stracenia, Serwacy kłamać musiał; zdjął czapkę i pokłonił się do kolan.
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/65
Ta strona została skorygowana.