bendowskiego mógł poznać przyjaciel, że mu się cóś niedobrego przytrafić musiało. Zrazu gotów to był przypisać aprehensyi, z powodu pojedynku, ale się zaraz wszystko wyjaśniło, gdy Serwuś przyznał się do niefortunnego z podskarbim spotkania, prosząc na miłość Bożą o przyśpieszenie sprawy, choćby na dzień dzisiejszy, bo czasu nie miał do stracenia. Wieczorem najdaléj stawić się musiał do zielonéj kamienicy.
Zostawiwszy go tedy na swéj kwaterze, poczciwy Derengowski ruszył natychmiast do rozsierdzonego szlachcica.
Już to samo że Minkiewicz, zapóźno się opatrzywszy, gonił za Serwacym, dowodziło jak połajanie wziął do serca, a Derengowski, znający go przez drugich, ręczył że szlachcic był kłótnik, sierdzisty, jak pijawka czépiający się i rębacz z profesyi.
Serwacy téż z szablą sobie rady dać umiał niczego, bywał już dawniéj w kilku okazyach i nieźle z nich wyszedł. Siłę w ręku miał ogromną, wzrost potężny zamachu mu dodawał. Gdy pot poczuwszy, płatnął, rana była pewno nie na żarty i kto ją oberwał, dobrze się lizać musiał. Sztuk owych różnych, jakie się praktykowały naówczas, nie był bardzo świadomy, przecież z prosta krzyżowym ściegiem od ucha płatnąć umiał. Szło mu teraz tylko o to, aby się zbyć Minkiewicza, a coby się przytém oberwało lub zadało, o to niewiele dbał.
Chodził więc, zdrowaśki odmawiając, po izdebce, coraz zawadzając to o tłomok, to o stołek, to oknem wyziérając niespokojny, czy Derengowski nie powraca, gdy zamiast niego wpadł niejaki Godziemba, nieznajomy mu, którego De-
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/67
Ta strona została skorygowana.