mocy lub opieki potrzebował, aby jéj dała znać.
Podobało jéj się to, że tak zamaszysto się rąbał, bo rębaczów lubiła. Panna Rozalia bez ceremonii własną swą osobą zeszła nadół do kancelaryi bo wojskowi, kanceliści, pan Puciata i wogóle mężczyzni wcale jéj nie kłopotali. Z wojskowymi była w komitywie jaknajlepszéj, a niejeden z nich, co się umiał zalecać, fortrag jéj swój był winien. Stara panna lubiła młodzież i śmiało z nią postępowała, idąc w ślady hetmanowéj.
Puciatę znalazłszy zatopionego w jakimś ordynansie, opowiedziała mu co zaszło, kazała papiéry porzucić i natychmiast Przebendowskiego szukać. Posłuszny garbus pióro cisnął, pannę Rozalią w rękę posłował ogniście, za czapkę chwycił i puścił się na miasto.
Ale dobrze to było powiedziéć hetmanowéj: „szukać mi Przebendowskiego.“ Gdzie? Wiatru w polu?
Puciata, człek bystry, zmiarkował jednak, że bezmała zabiwszy Minkiewicza, gdzieś się musiał dobrze zaszyć Serwacy, a gdzieżby lepiéj, jak w kolegium. Tknęło go że się tam pewnie o niego dopyta był to jakiś instynkt szczęśliwy.
Wprost więc pobiegł Puciata do jezuitów, a tym samym instynktem znowu nie udał się do nikogo innego, tylko do ks. Trzeciaka.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! — zawołał, wpadając do celi obcesowo. — Ojczulku mój, czy czasem nie macie tu rannego Przebendowskiego?
— No, albo co? — spytał stary.
— Płatnięty słyszę szpetnie, a jego adwersarza na śmierć bernardyni dysponowali, bo dogo-
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/75
Ta strona została skorygowana.