— Co ty pleciesz? gdzie, jaka panna? Łzy! za mną! Co tobie? — zabełkotał. — Sfiksowałeś, czy co?
— Patrzaj go, niewiniątko! — rozśmiał się garbus. — Udajesz że nic nie wiész, a dziewczynę rozkochałeś.
— Nie drwij-że ty ze mnie — odpowiedział poważnie i niemal groźno Serwacy. — Ja o niczém nie wiem, jak zbawienia pragnę!
— Ale ludzie o tém wiedzą — ciągnął Puciata. — Mówił mi Derengowski, że gdy po twoje węzełki do woźnego się zgłosił, Domicelka, wydając mu je, od płaczu się zachodziła.
— A daj ty mi pokój! — zawołał oburzony Przebendowski — ani ona mnie, ani ja jéj w głowie.
Tymczasem, choć Serwuś się zapiérał, święta prawda była, że panna Domicella, córka woźnego, prawie od dziecka Przebendowskiemu znana, co w tym domu jakby w rodzicielskim był przyjmowany, miała dlań przywiązanie, które się teraz łzami zdradziło.
Serwuś był z nią, jak z siostrą; szacował wielce poczciwą, dobrą, łagodną Domcię, która, choć młoda i ładna, za piękność uchodzić nie mogła; ale mu w głowie nie postało, żeby się ona do niego miała tak przywiązać.
Miał się zawsze za jednego z tych biédnych wydziedziczonych, którzy dla powierzchowności saméj serca kobiécego pozyskać nie mogą. Zrezygnowany na ten los, nigdy się żenić ani myślał. Tknęło go to mocno, że Domcia nad nim, litując się, płakała.
Wyszedłszy od Puciaty, zadumał się nad tém. Myślał i myślał, zdawało mu się niepodobieństwem, ażeby to prawdą być mogło; a gdy-
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/84
Ta strona została skorygowana.