Serwuś się szarpnął niespokojnie.
— Mój dobrodzieju! — zawołał — żebym ja się miał żenić, a to dopiéro!
— A toż czemu? — odezwał się woźny. — Ślubu przecież castitatis nie uczyniłeś?
— A którażby takiego niezgrabnego jak ja i ubogiego drągala chciała? — odezwał się, śmiejąc smutnie, Serwacy — chybaby oczów nie miała.
— Porzuć-że to asan! — zkolei zawołała stara Kasia. — Proszę ja kogo! Czegoż ci braknie?
— Wszyscy mnie wyśmiéwają, żem do Boskiego stworzenia niepodobny — rzekł wesoło Serwuś. — Toć prawda być musi.
Pannie Domicelli, która się mocno zarumieniła, wyrwało się mimowoli:
— Ale gdzie tam!
Dopiéro wyrzekłszy te nieopatrzne słowa, zawstydziła się mocno.
— Widzisz — dodał woźny — już nawet Domcia protestuje, a dziéwczęta się na tém znają.
— Poczęto się śmiać. Nieśmiałym wzrokiem podziękował Serwuś. Panna się zarumieniła z razu jak wiśnia, zakryła twarz i od stołu pierzchnęła.
Rodzice spojrzeli po sobie; panu Serwacemu zrobiło się aż gorąco. Uczucie, którego doznał, do głębi go wzruszyło. Zdało mu się jakby się dopiéro na świat narodził, tak mu jakoś wesoło i dobrze było.
Daléj już rozmowa o tém nie przeciągnęła się. Woźny zagadywał o drogę do Drezna, a jéjmość czyniła tę uwagę, że z ręką na chustce, niedogojoną, zimową porą puszczać się w podróż niedobrze było.
— Moja dobrodziéjko — westchnął Serwuś — służba gorzéj niewoli. Jak trzeba i musi, czło-
Strona:Skrypt Fleminga II.djvu/91
Ta strona została skorygowana.