I z innych zwrotów wyszedłszy tak cało,
Wtem, lewe lejce zbytecznie puściwszy,
Przy zwrocie konia uderzy w słup z kraja
I kolną piastę strzaskawszy przez poły,
Stacza się z kozła i wikła wśród węzłów
Konie na środek rzucają się ślepo.
Zoczywszy, jak on nieszczęśnie się zwalił,
Tłum nad młodzieńcem litośnie zapłakał,
Ze tak począwszy, zakończył tak marnie,
Ku niebu wznosząc; aż wreszcie woźnice,
Ledwie ująwszy zbiegane rumaki,
Krwią zbroczonego zwolnili, że z bliskich
Niktby nieszczęsnej nie poznał postaci.
Wielkie to ciało w proch nędzny rozpadłe
Niosą tu ludzie nasłani z Focydy,
Ażeby w ziemi grób znalazł rodzinnej.
Tak się rzecz miała. Straszliwa i w mowie, —
Że sroższej chyba nie słyszał nikt wieści.
O biada! Cały mych panów wiekowych
Ród, jak się zdaje, wyginął doszczętu.
Jak mam to nazwać, o Zeusie? czy szczęściem,
Na dzieci zgonach opierać swe życie.
Cóż teraz w słowach tak tracisz wraz ducha?
Jest jakaś siła w rodzeniu; bo nawet
Krzywdy zapomnisz tym, których zrodziłaś.