I trudy słodkie, — bo przecież odemnie
I nikt ci w domu nie niańczył: ja tobie
I niańką byłam i siostrą co więcej.
A dziś to poszło wniwecz w jednej dobie
Wraz z twoim zgonem; bo jako nawała
Tyś mnie opuścił, jam tobie skonała, —
Śmieją się wrogi, radosny szał wzdyma
Matkę nie-matkę, przed którą w te progi
Tajneś mi wieści słał i obietnice,
I mój zarówno, starł wszystko na nice, —
Ten, co zawiszcząc najdroższej mi twarzy,
Prochem i cieniem znikomym mnie darzy.
O, biada mi, biada!
O drogo, tylu grozami ciężarna,
Którą przebyłeś! Zmiażdżyłeś me życie!
O, tak, najdroższy, o głowo rodzona!
Więc przyjm mnie teraz w twe ciemne ukrycie,
Mieszkała nadal; wszak w życiu ja tobie
Wszystko dzieliłam po równi; w tej chwili
Umrzeć więc pragnę i lec z tobą w grobie,
Bo ból nie sięga tych, co tam zstąpili.
Śmiertelnym ród twój, to pomnij, Elektro,
I brat śmiertelnym, — więc niezbyt rozpaczaj,
Przecież nas wszystkich tu czeka los równy.
O! cóż ja powiem? i jakich wybiegów
Użyję? ledwie już mowę powstrzymam.
Cóż cię tak tknęło? Dlaczegoż to rzekłeś?