O straszny czynie! o straszny demonie,
Któryś mu w oczy pchnął dłonie!
Apollo, on to sprawił, przyjaciele.
On był przyczyną mej męce.
Na oczy własne targnęły się ręce.
Bo cóż wzrok jeszcze użyczy
Temu, co widząc, nie dojrzy słodyczy?
Tak, jako mówisz, się stało.
Któżby mnie witał, kto kochał w tem mieście,
Cóżby słuchowi ochłodę dawało?
O przyjaciele! co prędzej unieście
Precz mnie, bom ziemi zakałą,
I ściągnąłem do mych progów
Gniew i klątwę bogów.
Klęska cię gnębi, świadomość cię mroczy,
Czemuż cię, czemu poznały me oczy?
O niechajby się ten nie był narodził,
Który mnie znalazł dzieckiem opuszczonem
Życie zratował i z pęt oswobodził.
Czemużem wtedy mym zgonem
Sobie i miłym nie ujął niedoli?
Po mojej także byłoby to woli.
Nie byłbym krwawych spełnił win,
Ni matki skalał sromu;