Strona:Sokrates tańczący.pdf/60

Ta strona została uwierzytelniona.
NA WIEŻY.

Spojrzał — i w nieskończoność zatopił źrenice,
Niepojętą, a jednak przeczuwaną tajnie.
Zaśmiał się głucho w sobie... Gest nieokreślony
Nad przestrzenią uczynił — i o poręcz wsparty
Hypnotycznie, uważnie patrzał w wir daleki,
W rozognioną współczesność wieczornej stolicy.

I stało się to miasto organizmem, duszą,
Ad infinitum w bezmiar rosnącą! Ulice
Strzelały sobą w przestrzeń, rosły wielkie place,
Rozpłaszczały się rynki, rozłaziły gmachy,
Buchając skokiem pięter coraz wyżej w niebo,
Gromadząc coraz wyższe mury ponad sobą;
Urósł Kolos, w tysiące poplątanych sieci,
Drutów, słupów wpętany, zaryczał jak zwierzę,
Rozpękły się chodniki, zadzwoniły szyby
Okien, poza któremi wykrzywione twarze
Przerażonych mieszkańców śmiertelnie bielały,
Z załamanemi dłońmi zamarły postacie...
A tam, nad olbrzymami Rosnącego Miasta,
W piekielnych rykach zwierząt, z klatek wypuszczonych,
Śród pośpiechu rozpaczy i turkotu maszyn,