dzionego u kumy Marcinowej. Cała ta przykra awantura sprawiła, że towarzystwo pani Marji cofnęło swój zamiar oglądania młyna i wszyscy po spożyciu podwieczorku na trawie udali się do lasu, gdzie postanowiono zabawić się w chowanego. Starsi i młodzi mieli wspólnie należeć do tej zabawy na określonej przestrzeni.
— Tylko proszę bardzo nie włazić na drzewa — upominała pani Marja.
Dwie osoby szukało innych, ukrywających się wśród krzaków. Ojciec Jakóbka trafił na Kamilkę i Janka, już miał ich pochwycić, ale wymknęli się zręcznie i dobiegli do mety, zanim zdołał ich dogonić. Stokrotka i Jakóbek nie dali się też złapać i pani Marja zmęczyła się bardzo, chcąc ich schwytać. Leoś i Madzia, zaraz po odkryciu ich kryjówki, pomknęli lotem strzały i oparli się aż koło drzewa, stanowiącego kres pogoni. Starsi biegali z różnym szczęściem, ztąd dużo było śmiechu, wyszukiwania i gonienia się, jednej tylko Zosi brakowało. Nikomu nie udało się dotąd jej odnaleść.
— Zosiu! Zosiu! Odezwij się! wołano, ale nie było żadnej odpowiedzi.
Strona:Sophie de Ségur - Przygody Zosi i wesołe wakacje.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.