chłopca na ścieżynie. Wtedy krzyknął nie swoim głosem, jakby go djabeł porwał i pobiegł przed siebie zupełnie, jakgdyby goniony przez nieczyste siły.
Ojciec Leosai nie dziwił się temu, pewno syn przerażony sądził, iż wpadł w ręce bandyty, dopiero widok znajomych twarzy uspokoił chłopca. I wujaszek i tatuś wstydzili się Leosia i rozmawiali z nim chwilę na uboczu, dzieci tymczasem przyglądały się nieznajomemu, zwłaszcza Zosia nie mogła oczu oderwać od jego twarzy. Jakieś mętne wspomnienia budził w niej ten człowiek, głos jego zdawał się znany. On również utkwił spojrzenie na drobnej postaci, jakby rozjaśniło mu się nagle w myślach i rzekł wzruszony:
— Przepraszam bardzo państwa, ale mi się wydaje, że ta paniusia jest panną Zofją de Réan.
— Tak jest — odpowiedziała Zosia. To moje prawdziwe nazwisko. I mnie się coś przypomina... to było już dawno!.. Czy nie podczas rozbicia okrętu? Wiem już! Nazywano pana Normandczykiem.
Strona:Sophie de Ségur - Przygody Zosi i wesołe wakacje.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.