nie starał się uratować wraz z innymi. „Nie opuszczę mego komendanta ani tej naszej skorupy do ostatniego tchu“ odpowiedziałem stanowczo. Uścisnął mą rękę, popatrzył tkliwie na Pawełka, który tulił się do jego kolan, płacząc „Teraz my z naszej strony starajmy się jakoś wydostać. Okręt w przeciągu godziny najdalej zatonie, rzekł do mnie. Zbiliśmy tratwę na poczekaniu, umieściliśmy na niej, co się jeszcze uratować dało, suchary, świeżą wodę, komendant zabrał swą busolę i siekierę za pas włożył. Na ręku trzymał mocno Pawełka, wskakując na tratwę Zacząłem wiosłować. Widziałem jak komendant otarł łzę, gdyśmy się już oddalali od opuszczonego okrętu, a potem rozglądnął się dokoła, badał chwilę gwiazdy, ukazujące się na niebie i rzekł: „Nie jesteśmy zbyt daleko od ziemi. Wiosłuj dobrze, ale nie męcz się zbytnio, a gdy będziesz znużony, to cię zastąpię.
— Ale proszę mi powiedzieć, co mówił, co robił biedny Pawełek? pytała Zosia.
— Prawdę mówiąc nie bardzo na niego zwracałem uwagę. Pamiętam tylko, że wciąż płakał, a komendant uspokajał go, jak mógł.
Strona:Sophie de Ségur - Przygody Zosi i wesołe wakacje.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.