wiosłowało wprawnie, reszta płynęła w pirogach za nami. Wylądowaliśmy na jakiejś wyspie.
— Dotąd nie mam pojęcia jak się nazywa, przerwał pan Rosburg, słuchający z zajęciem opowiadania.
— Komendant wynalazł na tej wyspie grotę w skale. Było tam ciemno jak w piecu. Zapalona zapałka olśniła wprost czerwonoskórych. Cisnęli się, by zobaczyć zbliska to cudo, ale komendant kazał im się oddalić, Spałem do rana. Otworzywszy oczy, ujrzałem, komendanta wraz z Normandczykiem stojących u wejścia z siekierami w ręku. Tłum dzikich zmierzał ku nam; na czele szedł ich wódz lub król. Dał znak, żeby się przybliżyć. Obok króla stało dwu chłopczyków mniej więcej w moim wieku. Przybiegli do mnie, skacząc w zabawny sposób. Roześmiałem się, oni również. Złożywszy pocałunek na ręku, przykładali ją do mego policzka, zrobiłem to samo. Radość ich była niedoopisania. Pociągnęli mnie za sobą do króla wołając: „Czihen, czihan, pundż!“ co znaczy, jak się później dowiedziałem, „przyjdź, przyjdź prędko“. Król potarł moje ucho
Strona:Sophie de Ségur - Przygody Zosi i wesołe wakacje.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.