— Proszę być spokojną — odpowiedziała Zosia — Będę uważała to maleństwo za moją siostrzyczkę i pokocham z pewnością. Moi zacni opiekunowie nic nie będą mieli przeciw temu.
— O tak, moje dziecko, uczyń, co głos serca dyktuje. Najzupełniej pochwalam twoje postanowienie — rzekł pan Rosburg wzruszony.
— Dziękuję wam, dziękuję stokrotnie! Teraz umrę spokojnie. Módlcie się za moją grzeszną duszę... Boże, przebacz!
Skurcz śmiertelny stłumił jej mowę. Pan Rosburg chwycił Zosię i wyprowadził z pokoju, a sam powrócił odmówić modlitwy przy konającej.
— A gdzie jest malutka? Chciałabym ją zobaczyć — prosiła Zosia.
Zaprowadzono ją do pokoju, w którym niańka piastowała na ręku dziecinę. Było to chude, wątłe stworzenie. Zosia chciała małą pocałować, lecz ta poczęła krzyczeć i płakać. Na widok pana Rosburga rozkrzyczała się na dobre, trudno ją było uspokoić.
— Chodźmy ztąd — rzekł Rosburg — innym razem może mniej będzie zalękniona.
Polecił pannie służącej i niańce mieć
Strona:Sophie de Ségur - Przygody Zosi i wesołe wakacje.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.