odwiedzeniu dużych koni zwracano się do małych, tak zwanych z angielska poney. Były to śliczne koniki: Jeden z nich kary został przez tatusia darowany Zosi i temu sama dawała chlebek. Często odgryzała kawałek, a resztę dostawał ulubieniec. Pewnego dnia miała straszną chętkę zjedzenia smacznego razowca, wzięła więc kromkę w rączkę w ten sposób, żeby tylko trochę wystawała.
— Konik uchwyci ten kawałek z końca, a mnie reszta pozostanie — powiedziała sobie łakoma dziewczynka, ale nie udało się oszukać karego, który łapczywie schwycił chleb podany, ale zarazem ugryzł paluszek Zosi. Nie krzyknęła, żeby nie zwrócić uwagi mamusi, ale ostry ból zmusił ją do wypuszczenia z ręki całej kromki, z czego skorzystał konik i pożarł ją łapczywie. Krew z palca płynęła obficie. Zosia owinęła rękę chusteczką, co zatrzymało nieco upływ krwi, ale niemniej chusteczka cała była zaczerwieniona, trzeba było schować ją wraz z rączką pod fartuszek i mamusia na razie nie zauważyła co się stało. Przy obiedzie jednak spostrzegła, że z paluszka Zosi krew kroplami na obrus spływa i zapytała z żywością:
Strona:Sophie de Ségur - Przygody Zosi i wesołe wakacje.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.