no parę truskawek i wiśni, żeby miały pożywienie.
Wieczorem, gdy już rozjeżdżano się po sutej wieczerzy Pawełek spoglądał z żalem na pudełko z motylami. Widać było, że mu się ogromnie chciało mieć je na własność, gdyż zbierał kolekcję owadów. Kamilka, Madzia i Zosia spojrzały na siebie porozumiewawczo i wszystkie trzy wyrzekły się motyli dla zrobienia przyjemności Pawełkowi. Uszczęśliwiony chłopak zabrał z sobą pudełko ze ślicznemi motylkami i zawiózł ostrożnie do domu.
Zosia siedziała pewnego dnia w swym małym foteliku głęboko zadumana.
— O czem tak myślisz? zapytała ją mama.
— Myślę o Elżuni, mamusiu. Zauważyłam wczoraj, że ma podrapaną do krwi rękę, a gdy ją zapytałam w jaki sposób jej się to przytrafiło, poczerwieniała, chowając rączkę za siebie i szepnęła: „Cicho bądź! Zrobi-