nic, obawiała się już, że może podejrzewała córeczkę niesprawiedliwie, ale odsunęła szufladkę stolika i tu dopiero odnalazła całą zawartość swego nowego neseserka. Nie rzekłszy ani słowa, ściągnęła Zosię rózgą tak mocno, jak nigdy dotąd. Nic nie pomogły krzyki i prośby małej złodziejki. Matka zabrawszy wszystkie skradzione przedmioty, poszła do salonu, zostawiając Zosię samą płaczącą rzewnemi łzami. Nie śmiała pokazać się przy obiedzie i dobrze zrobiła, gdyż matka kazała odesłać jej jedną potrawę do dziecinnego pokoju i tam również miała Zosia spędzić cały wieczór. Bona, która zwykle dogadzała jak mogła Zosi, teraz patrzyła obojętnie na jej łzy i z oburzeniem nazywała ją złodziejką.
— Trzeba będzie zamykać klucze — mówiła — kto wie czy nie przyjdzie ci do głowy mnie okraść! Jeżeli cokolwiek w domu zginie, wszystkim będzie wiadomo, gdzie szukać winowajcę i zaraz przetrząsać zaczną twoje szufladki.
Nazajutrz pani Irena przywołała Zosię i odczytała jej list męża, dołączony do szkatułki. Brzmiał on jak następuje:
Strona:Sophie de Ségur - Przygody Zosi i wesołe wakacje.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.