się z niemi, to też my kochamy bardzo nasze mamy, a gdyby były złe dla nas, tobyśmy je nie kochały!
Zosia zadrżała, a Kamilka i Madzia uśmiechnęły się na to wystąpienie Stokrotki; matki obie zagryzły usta, żeby się na głos nie roześmiać, widząc minę pani Fiszini, której oczy błyskały gniewem, policzki poczerwieniały z oburzenia, miała widocznie ochotę dać klapsa Stokrotce, ale powstrzymała się w porę i przywoławszy znów Zosię, złożyła pocałunek na jej czole. Pocałunek to był zimny, jakby z obowiązku prostej grzeczności, a przytem nie omieszkała powiedzieć kilka gorzkich słówek:
— Jak widzę — ładne rzeczy opowiadasz o mnie, moja panienko; strzeż się, bo przecież powrócę jeszcze, a wtedy się porachujemy!
Zosia chciała ucałować rękę macochy, ale ta wyszarpnęła swą rękę ze złością wobec czego stropiona tem dziewczynka usunęła się na stronę, a potem z gorączkowym pośpiechem wskoczyła za innemi do powozu.
Kamilka usadowiła się na koźle, a Zosia zajęła jej miejsce na przedniej ławeczce obok Madzi i Stokrotki.
Konie ruszyły. Zosia zaczynała oddychać swobodnie, gdy nagle usłyszano krzyk z ganku, nawołujący do zatrzymania powozu. Zo-
Strona:Sophie de Ségur - Przykładne dziewczątka.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.