jej każą wstać od stołu zanim swój głód zadowoli. Dziewczątka śmiały się z niej, gdy przyznała się do tej obawy, a pani Marja przyrzekła, że nigdy ją nie wyrzuci z pokoju i pozwoli zjeść spokojnie przygotowany posiłek. Zosia zarumieniona po same uszy obiecała ze swej strony, że pozbędzie się swej żarłoczności.
— Ty zawsze masz minę zalęknionej i śpieszysz się, jakby cię coś gnało — zauważyła pewnego razu Madzia. Przytem ukrywasz się, chociaż chodzi o rzeczy całkiem niewinne.
— A to dlatego, moja droga — odrzekła Zosia — że mi się wciąż wydaje, iż macocha nadchodzi. Zapominam chwilami w jak miłem jestem teraz otoczeniu i jak bardzo czuję się tu szczęśliwą!
Przy tych słowach łza wdzięczności zakręciła się w jej oku. Ucałowała serdecznie ręce pani Marji, która odpłaciła jej gorącym uściskiem.
— Jakże pani jest dobrą dla mnie!... Codziennie proszę Boga, żeby pozwolił mi pozostać tu na zawsze — rzekła z uczuciem.
— Nie oto powinnaś modlić się do Boga, moje dziecko, proś Go przedewszystkiem aby cię uczynił rozważną, posłuszną i dobrą, a także aby serce twej macochy zmiękło żebyś mogła żyć z nią szczęśliwie.
Strona:Sophie de Ségur - Przykładne dziewczątka.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.