Zosia nic nie odpowiadała, ale po jej mince można było sądzić, że rada pani Marji wydaje się je nazbyt trudną do wypełnienia.
Stokrotka patrzyła na mówiącą z jakimś dziwnym wyrazem, jakgdyby powiedziała rzecz zupełnie niemożliwą do uskutecznienia.
Spostrzegłszy to matka, rzekła do nie z uśmiechem:
— Co ci jest, dziecinko? Dlaczego patrzysz na panią Marję z takiem niedowierzaniem?
— Bo... bo... mamusiu... nie wiem sama jak to powiedzieć... ale po co prosić Boga o powrót tej niedobrej pani Fiszini, żeby znowu biła Zosię?...
— Pani Marja nie powiedziała, że o to należy prosić Boga, tylko Zosi radziła modlić się o poprawę z wad swoich i zmiękczenie serca macochy; wtenczas by Zosię pokochała i starała się ją uszczęśliwić.
— Ależ mamusiu, pani Fiszini nie może stać się dobrą; zbyt nienawidzi Zosię, żeby mogła ją uszczęśliwić kiedykolwiek, a jak tylko powróci, zabierze znowu Zosię i będzie ją dręczyć!...
Pani Marja uśmiechnęła się dobrotliwie, na te dowodzenia Stokrotki i odrzekła:
— Bóg jest tak wszechmocny, dziecko
Strona:Sophie de Ségur - Przykładne dziewczątka.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.