Szła w milczeniu, a dziewczątka sądząc, że się dąsa, nie zwracały się już do niej i śpieszyły na lekcje.
Matki zrobiły im uwagę, że się dziś bardzo spóźniły. Wnet rozłożyły swe książki i zeszyty i zabrały się pilnie do pracy. Zosia szła jakoś opieszale, jej niezwykła bladość zwróciła uwagę pani Marji.
— Co ci jest? zapytała z zainteresowaniem.
— To wilcze jagody, mamusiu wtrąciła Stokrotka.
— Wilcze jagody? powtórzyła pani Marja.
— Stokrotka sama nie wie, co plecie!... odburknęła Zosia. Nic mi nie jest, mam się doskonale, tylko... trochę mię zemdliło...
W tej chwili Zosia zwymiotowała.
Pani Marja spojrzała na łakomą dziewczynkę z wielkiem niezadowoleniem. Nie rzekłszy słowa, wzięła ją za rękę i zaprowadziła do zajmowanego przez Zosię pokoju. Następnie kazała ją rozebrać i położyć do łóżeczka, napoiła ziółkami i zapytała jak się czuje.
— Lepiej znacznie, proszę pani, odpowiedziała Zosia zawstydzona niezmiernie. Niech się pani nie gniewa na mnie! Jaka pani dobra, że mię rózgą nie wybiła!
— Byłaś łakomą i Bóg cię skarał, moje dziecko, mówiła pani Marja łagodnie. Te-
Strona:Sophie de Ségur - Przykładne dziewczątka.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.