jeżdżać i zabrać nas z sobą, a przytem nie będzie tak wilgotno, jak nad strumieniem.
— Znowu podrapią nas ciernie — szepnęła Stokrotka z westchnieniem.
Powlokła się jednak za Zosią, torującą jej przejście. Po wielu wysiłkach doszły wreszcie do drogi. Noc zapadła. Niesposób było iść dalej, postanowiły więc czekać cierpliwie aż do rana.
Siedziały spokojnie, oparte o drzewo, nagle usłyszały jakiś niezwykły szelest. Zdawało się, że to jakieś stworzenie stąpa ostrożnie. Dziewczątka wystraszone wstrzymywały oddech, ale Stokrotka uczuła ciepły powiew tuż przy swojej szyi. Krzyknęła głośno, Zosia również. Natenczas dał się słyszeć łoskot gałęzi łamanych i jakiś duży zwierz skrył się w lesie.
Na wpół żywe ze strachu, przycisnęły się do siebie w głuchem milczeniu i trwały tak chwilę, poczem głośniejszy jeszcze niż poprzedni szelest przeraził je tak dalece, że zerwały się na równe nogi i poczęły uciekać. Najwyraźniej słychać było chrzęst łamanych gałęzi i porykiwanie dzikiego zwierza, któremu wtórowały cieńsze głosiki.
Zosia ze Stokrotką pędziły na oślep przed siebie, wreszcie natrafiły na drzewo z opuszczonemi nisko konarami. Nie długo myśląc, dziewczątka wdrapały się na gałęzie
Strona:Sophie de Ségur - Przykładne dziewczątka.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.