— Jakże was tak puszczono same? zapytał, zabierając się do odwrotu.
— Zbłąkałyśmy się, szukając biednej staruszki, mieszkającej tuż za lasem — objaśniała Zosia.
— Jakże można wyprawiać takie historje! zawołał woźnica. Jesteśmy o jakie dwa, trzy kilometry od dworu, będziemy jechali dobrą godzinę, bo koń zmęczony.
Zaciął konia i ruszono w drogę.
Na ganku stała Eliza blada, przerażona, pytając przybyłego, czy nie przywozi jakich wieści o dzieciach zagubionych.
— Są tu zdrowe i całe — zawołał wesoło, siedziało to w lesie na drzewie i czekało Boskiego zmiłowania.
Eliza chwyciła dzieci w ramiona.
— Prędzej, prędzej, chodźmy do salonu, zawołała uradowana, tam się już panie strasznie niepokoją, posyłano konnych gońców w różne strony. Kamilka i Madzia są w rozpaczy. Niechże pan zaczeka chwilkę — dodała zwracając się do woźnicy — zaraz otrzyma pan sowiste wynagrodzenie.
— O, niema za co — odrzekł nieznajomy wzruszając ramionami; muszę zresztą wracać pośpiesznie, bo mam jeszcze spory kawał drogi do domu.
— Gdzie mieszkacie? Jak nazwisko? dopytywała Eliza.
Strona:Sophie de Ségur - Przykładne dziewczątka.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.