Zosia poczęła tupać nóżkami i gniewać się, że tak każe na siebie czekać.
— Przyrzekł przynieść raki o dwunastej, wzruszając ramionami — czy podobna, aby prostak jakiś ośmielał się zmuszać nas do czekania. Należało by go ukarać i nie dać orzechów dla córki.
— Ów prostak, jak powiadasz, wyratował nas z niebezpieczeństwa, gdyśmy były w lesie — rzekła Stokrotka z żywością — jesteś bardzo niewdzięczną, moja Zosiu.
— Już znowu unosisz się, Stokrotko, czy nie możesz mówić spokojnie, nie drażniąc Zosi? rzekła Madzia, starając się nie dopuścić do sprzeczki.
— Bo i po cóż Zosia obraża poczciwego Hurela? odparła Stokrotka.
— Nic mnie on nie obchodzi, obrażać go nie myślę, ale wolę już z dwojga złego pójść przygotować lekcje, niż oczekiwać tutaj na jego przybycie.
To rzekłszy Zosia miała się już oddalić, nie słuchając już wykrzykników oburzenia Stokrotki, która zapewniała, że na miejscu Hurela nie dała by wcale raków przyrzeczonych.
W tej chwili zdyszany koń Hurela zatrzymał się przed gankiem. Dziewczynki zastanawiały się dlaczego bez jeźdźca przybywa i dlaczego jest cały zmoczony.
Strona:Sophie de Ségur - Przykładne dziewczątka.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.