— Widzisz dziecino, że miałam słuszność zabraniając ci zbliżać się do sadzawki ale postąpiłaś dzielnie rzucając się na ratunek Zosi.
Przez ten czas pani Marja z Elizą zaniosły Zosię do pokoju dziewczynek i właśnie nakładały na nią koszulkę Kamilki, gdy nagle drzwi się otwarły z łoskotem i pani Fiszini, macocha Zosi, wpadła jak piorun z jasnego nieba.
Zosia zaczerwieniła się jak wiśnia.
Niespodziewana wizyta wszystkich wprawiła w zdumienie.
— Cóż to za awantury wyprawia tu Zofja? zapytała macocha dziewczynki. Zniszczyła zupełnie świeżą sukienkę, jak głuptas jakiś wpadła do wody. Poczekaj, przyniosłam z sobą narzędzie, które ci rozumu napędzi do głowy!
I to mówiąc wyjęła z pod okrywającego ją szala dużą rózgę, porwała Zosię w pół i poczęła smagać z całej siły, nie zważając na krzyk dziecka, na łzy i prośby Kamilki i Madzi, na uwagi obu pań oburzonych jej srogością niezmierną. Przestała dopiero znęcać się nad pasierbicą, gdy rózga złamała się w jej dłoni. Wyszła wtenczas z pokoju a pani Marja podążyła za nią, by jej wytłomaczyć, że podobna rozprawa nie może dziecku wyjść na dobre.
Strona:Sophie de Ségur - Przykładne dziewczątka.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.