rym kraju, które do dziś dnia pragnieniem jakiemś odzywają się w jej duszy.
Byli niedaleko “Dziaduniowej Polski” i Kasia, myśląc, że miejsce to ukoi ból i smutek Stanisława, bez namysłu zaprowadziła go tam. Tu było jej małe królestwo. Znała każdą gałązkę, niemal każdy listek na drzewie. Jakże też zajmująco opowiadała o założeniu tej Polski w lesie. Wskazała na Warszawę, Kraków, Poznań, a nawet podług liter, wymieniła niektóre ulice owych miast.
Chłopak oniemiał wydało mu się to czemś tak niezwykłem, tak cudnem. Słowa jej wpadały do duszy jego, jak muzyka anielska. Byłby chciał objąć ją w pół przycisnąć do siebie, być jednem słowem, jednem czuciem, jedną myślą, jednem tchnieniem. Nie odważył się jednak na to, lecz nie mogąc się opanować, przystąpił do drzewa, które było Poznaniem, boć to jego ukochane miasto, a przytuliwszy się do niego, zapłakł głośno.
Kasia dała mu się wypłakać, uspokoić, a potem przyprowadziła pod Częstochowskie drzewo i objaśniając, że odchodząc zanuci jaką pieśń, uklękła. Stanisław zrobił to samo i te
Strona:Staś Helena - Polski pień.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.
— 20 —