Strona:Staś Helena - Polski pień.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.
— 6 —

Dzieci zaczęły się sypać, a w kilka lat mowa ich dała się słyszeć, ni angielska, ni ajryska, ni polska.
Korciło to okrutnie Roszaka. Dusza mu się rwała na kawały, głos rodzinny ciągnął gdzieś w dalekie strony do swoich, do dźwięku ojczystej mowy, obowiązki zaś przykuwały do chaty, do żony, do dzieci, które choć z innym dźwiękiem mowy były przecież jego, a było tych dźwięków pięcioro.
Gdy nasze opowiadanie się rozpoczyna, widzimy Roszaka powracającego do domu po całodziennej pracy. Idzie ścieżką przez swoje pole i patrzy okiem znawcy na łany kłaniającego się zboża. Zasiewy udały się w tym roku nadzwyczaj dobrze i można się było ze zbioru spodziewać wielkiej korzyści.
Z zadowoleniem patrzy Roszak na wszystko do koła, boć to wszystko jego, i jego ciężką pracą zdobyte, lecz zadowolenie to ukazuje się tak nie wyraźnie na smutnej jego twarzy, jak słaby płomyczek słońca, przedzierający się przez czarne chmury nieba. Kocha on te swoje pola, z miłością spogląda na tę rolę, którą oczyścił z krzaków, chwastów i doprowadził do żyżnej gleby. Rok rocznie zbiory są lepsze, dostatki większe, pieniądz