Strona:Staś Helena - Polski pień.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.
— 7 —

częstszy i odłożony już jakiś grosz na czarną godzinę, a jednak pomimo urodzai i dostatku jaki go otaczał, cień smutku powlókł tę piękną twarz, piętnując znamię swoje przedwczesnemi zmarszczkami. Czterdzieści lat dopiero kończy, jest w pełni życia, lecz jemu się zdaje, że wieki już przebył samotny w tych lasach, tęskniąc po całych tygodniach za polskim słowem.
Dusza Roszaka była jakby rozdarta na dwoje. Połowa przy żonie i dzieciach, połowa w kraju dalekim, we wsi rodzinnej, gdzie spędził lata chłopięce, tak i teraz, popatrzywszy na pola, spuścił smutnie głowę, a krocząc powoli ku domowi, duszę posłał het daleko za morze, — do maleńkiej chatki, do starego ojca śpiewającego nabożne pieśni. Przystanął Roszak, a podniósłszy swą smutną twarz ku niebu zawołał: “Ach, Boże! zlituj się mojej tęsknoty, dłużej tak być niemoże! Czyż na to tyle lat się tu męczyłem, by nigdy nie zaznać uciechy z rodzinnej mowy? O, Ojcze w niebiesiech wesprzyj mnie.”
Oczy łzami mu zaszły, spuścił znów głowę, zadumał się i wolnym krokiem posuwał się dalej. Po chwili twarz mu jakoś zajaśniała i mówił