Z pobladłych waszych twarzy i z przygasłych oczu,
Spowitych w ironiczny blask złotawo‑rudy,
Widzę jasno, jak w wody przejrzystem przeźroczu,
Mistrzynię waszą groźną: zniechęcenie nudy.
Chłodzi wam ona piekło, przybliża niebiosa
Na długość palca, wszystko niedosięgłe — dymem
Osnuwa palonego w ciszy papierosa,
Iż trud się nie opłaci, by chcieć być olbrzymem.
Przyklęknąć zbożnie w hołdzie nie chce się kolanu —
Chyba przy jakiej strojnej jedwabiami damie,
Z którą można się łudzić w cieniu parawanu
Przez jeden krótki wieczór, że się dziś nie kłamie.
I znowu czekać trzeba — Pan Bóg wie, jak długo, —
Na piastunkę, co przyjdzie oczy na sen skleić,
I zemrze się z chwalebną lenistwa zasługą,
Że nie chciało się nawet życia wykoleić.
Strona:Staff LM Zgrzebna kantyczka.djvu/78
Ta strona została przepisana.
DO LUDZI SMUTNYCH.