Jak innym biednym dzieciom, lata Ci upłyną
Słodko pośród grzechotek, w przestrzeni zamkniętej
Warsztatu ojcowego, pod pieczą matczyną,
Chroniącą Twej młodości pierwszej pączek święty.
Zwolna wstępować poczniesz na szczebel ze szczebla
I, wszystkich synów cieśli protoplasta czysty,
Niezręcznie zaczniesz imać się dłuta i hebla
I marzyć o rzemiośle dzielnem legjonisty.
Niekiedy, zaskoczony już myśli zaraniem,
W próżnię spojrzenie wbijesz, smętnie siedząc w kącie,
I matkę jakiemś chmurnem zastraszysz pytaniem,
Jak dzieci, co nie wiedzą nic o horyzoncie.
A będą to pytania nie — ot, po próżnicy,
Jak: ile jest na świecie gwiazd, ptaków lub sosen.
Bo wkrótce wejdziesz w dyskurs z starszyzną bożnicy,
Chociaż dwunastu jeszcze nie będziesz miał wiosen.
...Wspomnisz siebie... i garnąć będziesz drobne dzieci
I dalej, coraz dalej, przez bóle i smęty,
Aż zaczniesz swój ostatni rok trzydziesty trzeci...
Wiem, bo przestudjowalem oba Testamenty.
Lecz tu już zbyt ponura powieść się potoczy
I na samo wspomnienie serce w piersi mdleje.
Przebacz, że na Twej męki widok zamknę oczy,
Jak oczy na swe przyszłe zamykam koleje...
Strona:Staff LM Zgrzebna kantyczka.djvu/99
Ta strona została przepisana.