de praemiis[1] i sobie, i tym, którzy z nim mieli iść. I tak z tej drogi jego nie było nic. Kiedy już Moskwa z cudzoziemskim żołnierzem jęli mocno nacierać, z Wołoka, jako jest wspomniono, i z Osipowa naszych wyparli, rozgromili; a o kniaziu Dymitrze słychać było, że w Możajsku wojska kupił; widząc król jegomość rzecz pełną niebezpieczeństwa, bo gdyby się było na tych ludziach, którzy w Wiaźmie, u Szujska i u Carowa byli, Moskwie powiodło, (a za ich niesfornością i różnemi stanowiski było do tego podobieństwo), jużby było i u Smoleńska trudno się ostać; rozkazał tedy panu hetmanowi, żeby część wojska z sobą wziąwszy, która część dobrze mniejsza była, niźli panu wojewodzie bracławskiemu była pozwolona, szedł i kupił się z tamtemi ludźmi, i z niemi przeciwko wojskom nieprzyjacielskim służył. Acz się w tym poczuwał pan hetman, że z małą garścią ludzi przychodziło mu iść na pewne odkryte niebezpieczeństwo, wolał jednak puścić się na odwagę, niźli u Smoleńska bawić, którego ekspugnacyą[2] zawżdy widział być trudną, gdyż gotowości i potęgi takiej nie było, za którą mogła być nadzieja wzięcia tego zamku. Pan wojewoda zaś bracławski w polnych potrzebach miał doświadczenie, ale ekspugnacyi zamków najmniej nie był wiadomy, lekce ważył ten zamek, kurnikiem go zwał, i rad był, że mu za odjazdem hetmanowym prokuracya[3] dostała się tego zamku.
Pan hetman napisawszy do tych pułkowników, którzy
na przedzie byli, żeby się do kupy ściągali, cztery tylko dni wziąwszy na zwiedzenie z derewni[4] czeladzi różnej, na pokowanie koni, na naprawę wozów, puścił się w tę drogę. Tegoż