Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

miał, że bez jej pomocy nigdy nie udałoby mu się ujść przed pościgiem. Lecz, czy naprawdę minęło niebezpieczeństwo? Kim jest ta dama, i czy uwierzą jej, że nie ukrywa zbiega?
Pod oknem słychać było zmieszane głosy, a w bramie zabrzmiały natarczywe dzwonki. Rychło rozwarła się ona i wnet rozległo się gwałtowne stukanie do drzwi mieszkania.
Sama pośpieszyła do przedpokoju, by je otworzyć.
— Kto tam? — zapytała, jakgdyby nic nie zaszło, stając na progu i na pozór nieumyślnie zagradzając wejście.
— Policja! — padło krótkie słowo wyjaśnienia — Przepraszamy, najmocniej, że niepokoimy panią w nocy... Ale, przez otwarte okno, przedostał się do jej mieszkania, ten którego poszukujemy...
— Niemożebne!
— A jednak tak jest! Nigdzie indziej skryć się nie mógł! Tu wskoczył!
— Niemożebne! — powtórzyła takim naturalnym tonem, że aż zdziwił się młody człowiek — Cały czas byłam w tym pokoju i nikt się nie przedostawał przez okno. A tylko to jedno jest otwarte...
— Cały czas była, pani? Przecież przed chwilą okno znajdowało się nieoświetlone?
— Siedziałam po ciemku! A nawet, wyglądałam przez nie, gdy powstała ta cała wrzawa!
— Dziwne!
— Proszę bardzo, jeśli panowie sobie życzą, zwiedzić mieszkanie! Ale, zapewniam, nikogo obcego niema... Jakiż miałabym cel w ukrywaniu przestępcy?
Nastała chwila krótkiej ciszy.
— Istotnie! — mruknął, niby zreflektowawszy się wywiadowca — Istotnie! Choć to wszystko jest niezrozumiałe! Więc, twierdzi pani stanowczo, że tu się nie zakradł?
— Jak najbardziej kategorycznie! Jeśli pan mi nie wierzy, powtarzam, proszę przeszukać mieszkanie! Tylko... Pragnę oszczędzić panom trudu i zaznaczam,