bandyta wskakuje przez otwarte okno... Chowa się pod łóżka, pod szafy — opowiadanie szanownej doktorowej z konieczności było nieco mgliste — Wreszcie mnie spostrzega... Nie wiem, co robić, jak się bronić... Widzę, że zbrodnicze ma zamiary, może zamordować... Staram się go udobruchać, ułagodzić, oczekując, że jakaś pomoc nadejdzie...
— Dlatego — przerwał ze złością — obejmowałaś go za szyję i prawie naga tuliłaś do niego?
— A co miałam robić? Przecież, wyskoczyłam z łóżka... Przeciwnie... On nalegał, rozumiesz, bo widziałam, że wrażenie wywarła na nim moja uroda, a ja błagałam tego zbója o litość...
Opowiadanie to, wydało się Tretterowi, w obecnych warunkach na tyle prawdopodobne, że już wierzył żonie.
— Wiem! — syknął — Wiem, czemu tak postępował; Chciał zbeszcześcić, przez zemstę, mój dom!
Pani Klara mało nie roześmiała się głośno. W dalszym ciągu, jednak, z pozornem oburzeniem, mówiła:
— Twoja, twoja, wyłącznie, wina! Kiedy taki niebezpieczny furjat przebywa na wolności, nie pozostawia się żony samej!... Dziękuj Bogu, że mnie żywą i nieshańbioną widzisz! Jak ja się wystraszyłam! Gdybyś był przyzwoitym mężem, to za ten strach, którego się najadłam z twej przyczyny, powinienbyś mnie wynagrodzić pięknym prezentem... Srebrne lisy są obecnie modne...
Ale Tretter nie słuchał ani o strachu, ani o srebrnych lisach. Nagle, odwróciwszy się od żony, rzucił się do wyjścia.
— Bięgnę do komisarjatu! — zawołał — Toć gdzież go znaleźć muszą! O, odpłacę się temu łajdakowi za wszystkie kawały! I za to, że w swej bezczelności, nawet, pragnął przyprawić mi rogi!
Nasz bohater, jak wiadomo, uciekł z mieszkania dr. Trettera szczęśliwie. Choć doktór przez otwarte okno krzyczał, ile w piersiach miał siły, by go chwyta-