Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

piaszczystej alei, z wzrokiem uporczywie wlepionym w dal, rzekłbyś, wypatrując kogoś.
Ale uwaga pielęgniarek nie skupiała się na znajdujących się w ich pobliżu warjatach. Przywykły dobrze do widoku i łysego mężczyzny — wynalazcy, który wciąż bredził o swych odkryciach i do damy, ubranej niemodnie, która postradała zmysły, gdy okradł ją i porzucił daleko młodszy kochanek i do spokojnej melancholiczki, nieprzytomnej od czasu śmierci córki, nie wierzącej w tę śmierć i oczekującej wciąż, że z dalekiej podróży przybędzie z powrotem.
Wzrok pilęgniarek biegł w innym kierunku. W głębi parku spacerował samotnie wysoki, młody człowiek, najwyżej lat trzydziestu. Ubrany był w garnitur, bezwzględnie pochodzący od pierwszorzędnego krawca, a na jego bladej, bez zarostu, przystojnej twarzy, odbijała się dobra rasa. Chodził, opuściwszy głowę do dołu, niby nad czemś mocno zamyślony, nie zwracając uwagi na otaczających go obłąkanych i jakby umyślnie unikając ich.
— Spójrz na tego — rzekła niższa z pielęgniarek, trącając towarzyszkę i wskazując jej wysokiego młodego człowieka, którego wysmukła sylwetka rysowała się ostro na tle zieleni drzew — wyglądała zupełnie normalnie! A gdy go o coś zapytać, odpowiada wcale do rzeczy!
Wyższa, jakoś dziwnie spojrzała na swą towarzyszkę i zniżywszy głos, odparła:
— Tajemnicza historja... Tyś z nim rozmawiała. Przecież doktór Tretter zabronił surowo zwracać się do niego! Opiekuję się chorym sam, wraz z zaufanym pielęgniarzem.
— Dla tego właśnie, że wydaje mi się to wszystko bardzo niezwykłe, upolowałam chwilę, kiedy nas nikt nie widział i zadałam mu jakieś banalne zapytanie.
— No i...
— Odpowiedział mi z ukłonem, niczem najgrzecz-