i szlachetna twarz wzbudziła w nim zaufanie. Ciekaw, był również, dowiedzieć się, co oznacza wzmianka siostry, iż nieznajomy nie posiada nazwiska.
— Siadajmy! — rzekł swobodnie — Opowiedz, Janeczko, czemu nasz sprzymierzeniec w walce z Gozdawą-Gozdowskim, jest pozbawiony nazwiska?
Zaledwie, jednak siedli, a panna Janeczka jęła powtarzać, w jakich okolicznościach poznała młodego człowieka i dopomogła mu do ucieczki, Korycki gwałtownie porwał się z miejsca.
— Co? — zawołał — Pan jest tym obłąkanym? Ależ, przez pana spadło na mnie to całe oskarżenie!
Zkolei zdumienie zarysowało się na twarzach panny Janeczki i młodego człowieka.
— Przezemnie? — powtórzył.
— Przez pana! — mówił Korycki — Naprawdę, zazębiają się nasze historje, a właściwie tworzą jedną całość. Bo, Gozdawa-Gozdowski, sądząc, że zdobyłem o panu jakieś niezwykłe szczegóły, chcąc mieć mnie w ręku, podstępnie oskarżył o kradzież!
— Niemożebne!
— A jednak tak jest! Chciałbym tylko pańskie przygody poznać do końca, a wtedy zkolei opowiem, co mi się przydarzyło...
A kiedy z ust młodego człowieka posłyszał szczerą opowieść i o tem, w jakich okolicznościach „zapomniał swego nazwiska“ i o wypadkach, przeżytych przez niego od czasu opuszczenia zakładu dr. Trettera aż do zjawienia się w mieszkaniu panny Janeczki, chwilę zastanawiał się, poczem rzekł:
— Aby pan wszystko zrozumiał, zacznę od początku. Wspominała panu zapewne siostra, że kilka już miesięcy pracuję u Gozdowy-Gozdowskiego, w charakterze buchaltera. Gozdawa-Gozdowski jest to starszy, zgórą pięćdziesięcioletni jegomość, o niemiłej powierzchowności i równie niemiłym, oschłym