— Wczoraj?
— Po południu! Siedziałem razem z Gozdawą-Gozdowskim w jego gabinecie. Wtem wszedł woźny i podał mu list. Zwierzchnik mój rozerwał go pośpiesznie, przeczytał i przez zęby syknął: „I ten przeciw mnie? Chce razem z tym warjatem mnie zabić!“
— Cóż mogło być w tym liście? — mimowolnie wyrwał się wykrzyknik pannie Janeczce.
— Czekaj, wszystkiego się dowiesz! Zmiął, więc ów list, wrzucił do go szuflady biurka i oświadczywszy mi, że za pół godziny do biura powróci, niczem oszalały wybiegł z gabinetu...
— Acha!
— Nie wiele rozumiałem z jego postępowania, ale postanowiłem wykorzystać nadarzającą się okazję. Podkreślam, że wrzucił list do szuflady biurka i w pośpiechu zapomniał zamknąć szufladę. Wtedy, popełniłem małą niedelikatność, za którą ciężko przyszło odpokutować. Podszedłem do biurka, wyciągnąłem list i począłem go czytać...
Panna Janeczka i nasz bohater, aż tłumili oddechy z podniecenia.
— No... i...
— Niestety — posłyszeli niezbyt pocieszającą odpowiedź — list był pisany tak ogólnikowo, że niewiele z niego mogłem wywnioskować... Pisał w nim jakiś pan do Gozdawy-Gozdowskiego w bardzo ostrej formie, czyniąc mu za jakąś sprawę mocne wyrzuty... Niemal, nazywał łotrem... Groził, że jeżeli Gozdowski nie załatwi wszystkiego, jak on sobie życzy, bardzo później będzie żałował: Wspominał i o obłąkanym i o ucieczce z zakładu dr. Trettera...
— Wspominał? Te wyrzuty łączyły się z osadzeniem tam rzekomego szaleńca?
— Przypuszczam, bo nie zdążyłem przeczytać listu do końca! Nagle, rozległy się za mną kroki i Gozdawa-Gozdowski nieoczekiwanie wszedł do gabinetu. Widocznie, rozmyślił się i wcale nie opuszczał biura, lub też zawrócił ze schodów. Miałem zaledwie czas
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.