Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

niejszy światowiec. Wprost, pomieścić mi się nie chce w głowie, że jest warjatem. A doktór uprzedzał, że bardzo niebezpiecznym, który świetnie umie się maskować.
— Tak... tak... — bąknęła wyższa. — Tak twierdzi doktór, tylko...
— Tylko?
— Nie!
Ale, tamta, nie dała za wygraną.
— Słuchaj! — szepnęła. — Daleko więcej wiesz, niż chcesz powiedzieć! Obawiasz się doktora? Przysięgam, że cię nie zdradzę! O naszym doktorze różnie bardzo gadają, a z tym młodym człowiekiem naprawdę cała sprawa wygląda podejrzenie. Kto tu przywiózł go? Kim jest? Przecież, w księgach zakładu nie oznaczono go nawet nazwiskiem! Figuruje, jako Nr. 210! Doktór twierdził, że podobnej tajemnicy żądała rodzina.
— Kłamie! — wyrwało się nagle wyższej. — Albo macza ręce w jakiejś brudnej aferze...
— W jakiej? — zabrzmiało niecierpliwe zapytanie.
— Dobrze! — poczęła opowiadać. — Skoro i ty domyślasz się, że tu coś nie w porządku, powtórzę ci moje spostrzeżenia. Zdobyłam je zupełnie przypadkowo. Przed kilku tygodniami, nie mogłam w nocy zasnąć. Postanowiłam udać się do kancelarji, obok której mieści się apteczka, aby przynieść jakiś środek nasenny. Ubrałam się i wyszłam. Jak wiesz, aby z domku, w którym znajdują się nasze pokoje znaleźć się w głównym gmachu, trzeba przejść aleję, prowadzącą do wjazdowej bramy. Już zdala uderzył mnie warkot samochodu i wnet spostrzegłam, ze Tretter, niby kogoś oczekując stoi na ganku, wraz z Antonim, tym swoim zaufanym pielęgniarzem. „Słuchaj-no, Antoni, — rozległ się przyciszony głos doktora — otworzysz bramę sam i wszystko tak urządzisz, aby nikt nie wiedział, kto tu przyjechał“!
Rozumiesz, że to mi wystarczyło. Zaczaiłam się za drzewem i oczekiwałam, co dalej będzie, a godzina dochodziła druga, w nocy.