Długo mu nie otwierano. Nacisnął dzwonek raz i drugi. Wspomniał słowa dozorcy.
— Czemuż nie miałby mnie przyjąć? — pomyślał. Chyba go w domu niema?
Ale, nareszcie rozległy się kroki. Szybkie, a z za drzwi zabrzmiał zniecierpliwiony głos:
— Kto tam?
— Ja?
— Kto?
— Ja... Proszę otworzyć! W bardzo pilnej sprawie!
Drzwi rozwarły się, a na progu ukazał się właściciel mieszkania. Jeśli nasz bohater dążąc tu sądził, nie wiadomo czemu, że Horyński jest już starszym, poważnym panem, zawiódł się w swych przypuszczeniach. Przed nim stał wysoki młody człowiek, ubrany w kwiecistą, jedwabną piżamę, o bardzo ładnej, ale niezbyt pociągającej twarzy. Jakaś chytrość czaiła się w oczach, a choć nie liczył więcej ponad trzydzieści kilka lat wieku, zmarszczki rysujące się dokoła ust świadczyły o licznie spędzonych nocach na hulankach i przy butelce.
— Typ, w rodzaju Darskiego! — mimowolnie pomyślał, ale wnet przypomniał sobie napisany w jego sprawie list i znów weń wstąpiła otucha.
Horyński, tymczasem, stał niczem zamieniony w słup kamienny. Rozszerzonemi ze zdumienia oczami patrzył na naszego bohatera, jakby ujrzawszy zmartwychwstałego nieboszczyka, a z ust jego wyrwał się pełen lęku bełkot.
— Ty?... ty...
— Tak, to ja! — odparł śmiało. Chyba mnie poznajesz?
— Ja miałby cię nie poznać? — wykrzyknął nerwowo, a potem niepewnie dodał. Czego chcesz właściwie?
— Rozmówić się.
— Rozmówić się... rozmówić się... — powtarzał. Jakaż może być pomiędzy nami rozmowa?
Młody człowiek nic już teraz nie rozumiał z za-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.