Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

mu się, że w sąsiednim pokoju, od którego drzwi, zasłonięte pluszową portjerą, znajdowały się za biurkiem skrzypnęła podłoga, ktoś powoli zbliżył się do nich i od kilku sekund przysłuchiwał się rozmowie.
— Jest tam kto? — zapytał gospodarza. Czy nam nie przeszkodzi!
Horyński zmieszał się lekko. Ów skrzyp nie uszedł i jego uwagi.
— Służący! — odparł. Głupstwo! Możesz mówić swobodnie!
— Jak uważasz! Właściwie, powiedziałem ci już wszystko, teraz z twoich ust pragnąłbym posłyszeć szczegóły mojej historji?
Powtórnie zerknął niespokojnie na drzwi. Bezwzględnie, znajdował się ktoś za niemi i nie ruszał się z miejsca.
Horyński spostrzegł ten wzrok.
— Widzę, że cię denerwuje obecność mojego lokaja! — oświadczył, powstając z miejsca, niby powziąwszy nagle postanowienie. Wnet go odprawię! Zaczekaj chwilę, zaraz powrócę i ci wyjaśnię, kto w tak niecny sposób osadził cię w zakładzie Trettera. Tylko, musisz być cierpliwy, gdyż przedtem załatwię pewien pilny telefon, aby być później całkowicie do twej dyspozycji. A aparat znajduje się w sąsiednim pokoju!
Wyszedł, kiwnąwszy mu przyjacielsko głową.
Pozostał sam.
Teraz, przeróżne myśli jęły wirować w jego głowie. Horyński twierdził, że skoro powróci wnet mu wszystko wyjaśni. Ale, czemu takie niezrozumiałe było postępowanie Horyńskiego? Któż inny zniósłby spokojnie podsłuchiwanie pod drzwiami lokaja? On, tymczasem, traktował to sobie lekko. I te jego dziwne odpowiedzi, uśmiechy? Czyżby nie mógł darować zajścia, które ongi pomiędzy niemi miało miejsce i dziś jeszcze żywił urazę do niego!
Raptem, niby ktoś głośno zawołał nad uchem młodego człowieka.
— Niebezpieczeństwo!