Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach!
— Wkrótce — brzmiało dalej opowiadanie — rozwarła się brama i do naszego zakładu wjechał prywatny samochód. Kiedy przystanął przed gankiem, zauważyłam w nim trzy osoby. Jakąś elegancką, bogato ubraną panią, której twarzy nie mogłam rozróżnić, obok niej w średnim wieku mężczyznę, nie mniej dostatnio ubranego, ale o niemiłym i odpychającym wyrazie twarzy, no i... tego młodego człowieka. Siedział, a raczej na pół leżał na przedniem siedzeniu nieruchomo i w pierwszej chwili sądziłam, że nie żyje...
— Do samochodu podbiegł Antoni i wraz z szoferem wynieśli stamtąd naszego tajemniczego pacjenta. Gdy go nieśli, zwisała mu głowa i nadal czynił wrażenie nieboszczyka. Ponieśli go w stronę separatek, któremi opiekuje się, wyłącznie, Tretter. „Czy mogę na to liczyć, panie doktorze — rozległ się głos owej wytwornej damy, gdy pozostała na ganku z Tretterem i swym towarzyszem, owym mężczyzną o nieprzyjemnym wyrazie twarzy, — czy mogę liczyć, że prędko stąd nasz gagatek się nie wydostanie?“ Może, pani hrabina, — zabrzmiała odpowiedź — być o to całkowicie spokojna“!
— Hrabiną, ją nazwał?
— Tak! Słuchaj dalej! — „Więc, nieprędko się stąd wydostanie? — powtórzył nieznajomy mężczyzna o niemiłym wyrazie twarzy. — A jeśli odzyska przytomność? — „Tem gorzej — mruknęła dama, którą doktór przed chwilą tytułował hrabiną — wtedy jego dni są policzone“!
— Boże!
— Więcej, nic nie posłyszałam, gdyż właśnie powracali z góry Antoni wraz z szoferem, umieściwszy chorego w oddzielnym pokoju i stojący na ganku umilkli. Hrabina pożegnała się uprzejmie z Tretterem, zajęła miejsce w aucie obok swego towarzysza, szofer siadł przy kierownicy i samochód odjechał również tajemniczo, jak przybył, niezauważony przez nikogo.